Skip to content

Nie będę nigdy w żadnej reklamie Lenora, ani nie będzie mi dane spektakularnie puścić jakiejś marce medialnego focha. Po pierwsze, dlatego, że nie chcę, jednak drugi powód jest znacznie bardziej prawdziwy – nie dojdzie do tego, bo nigdy chyba nie będę potrafiła się trzymać terminarza i pisać regularnie.

No, ale powiedzmy, że ostatnie dni były pełne rozczarowań, niespodzianek, przykrości i odkryć, więc miałam prawo się trochę zaniedbać w kwestii pisania. Ale już dość tej przerwy – dziewięć dni myślenia, działania i przeżywania zaowocowały i zwróciły się w dwójnasób.

Nie będę marudzić, narzekać, wciskać haseł w stylu “będą żałować”, ale znowu utwierdziłam się w przekonaniu, że nic, ale to nic, nie dzieje się bez przyczyny.

Parę miesięcy temu wydawało mi się, że szczytem marzeń jest stabilizacja za wszelką cenę, wkręcanie się w trybiki, praca dla pracy.

To tak, jak w większości komedii romantycznych – 4/5 akcji to uganianie się za atrakcyjnym facetem, który okazuje się palantem, podczas, gdy to niedoceniony kumpel, którego do tej pory nawet nie lubiłyśmy, staje się księciem z bajki. Dokładnie tak stało się w moim przypadku. Myślałam, że dobre jest idealne, podczas, gdy idealne ciągle leżało przed moimi oczami.

Dobra, wyczuwam już poziom nawiedzenia tego wpisu, dlatego ograniczę się tylko do jednej życiowej porady: jeśli czujesz, że to co robisz nie sprawia Ci radości, nie bój się tego puścić, lub pozwolić temu puścić Ciebie; może być tylko lepiej, mimo, że

image