Skip to content

tiptopki

„Kiedy główny bohater przechodzi dużą przemianę, jest olbrzymia szansa, na to, że serial będzie dobry.”

Rację miał mój kolega wtrącając te zdanie w rozmowie o serialach, które nas najbardziej porwały. Powałkowałam trochę ten temat w głowie i zdałam sobie sprawę, że jeśli by tak podzielić ostatnią dekadę mojego życia na sezony, to sezon 2014 byłby dotychczas najlepszym.

A więc załóżmy, że jestem bohaterką serialu „Jak ogarnąć swoje życie?” i zaczynam od momentu, w którym wydaje mi się, że prawo do kupienia sobie na legalu fajek i piwa, posiadanie prawa jazdy i perspektywa studiów, zdaje się naprawdę najbardziej dojrzałymi rzeczami na świecie.

Kończę liceum, dostaję się na studia, okazuje się, że magiczne miasto, do którego wyjechałam, jest po prostu miastem. Miłość mojego życia okazuje się nie być miłością mojego życia, doświadczam w praktyce teorii o tym, że nic nie trwa wiecznie, trafiam do pierwszej, nudnej pracy, wpadam w depresję, tyję, wychodzę z niej, tworzę lepsze lub gorsze związki, zawalam studia, rzucam i dostaję pracę, tyję, chudnę, mam i nie mam chłopaka, blablabla.

Niby sporo się działo, ale jednak z perspektywy czasu nie ma to znaczenia kiedy i co miało miejsce, bo było to strasznie rozciągnięte w czasie, monotonne, powtarzalne i bylejakie, że kilka lat życia zlało mi się w bliżej nieokreślony ciąg, który nieprzyjemnie wspominam.

Ten rok jest inny. Nie jest cudowny, bo oprócz tego, co mam w głowie, mam też wiele rzeczy na niej, które potrafią spędzać mi sen z powiek. Są to jednak kwestie materialne, które prędzej, czy później się rozwiążą, bo są tymczasowe. Sposób na te problemy znalazłam w cierpliwości, pracowitości i kreatywności.

W 2014 roku nie udało mi się (jeszcze) osiągnąć celu, który wydawał mi się jedynym celem, jaki mam obowiązek osiągnąć – schudnąć. Katowałam się tym, że wciąż stoję w tej kwestii w miejscu, że znów nie dotrzymałam słowa i znów odłożyłam coś na później. Znowu w moim życiu zwyciężył chaos. Czy tak jednak było naprawdę?

Kiedy o tym myślałam, przejechałam językiem po swoich zębach. Mam przecież na nich aparat, którego założenie przekładałam od co najmniej siedmiu lat. Dziś mam go na stałe i będę nosić przez najbliższe półtora roku. Od siedemnastu miesięcy codziennie wstaję rano do pracy, która daje mi poczucie bezpieczeństwa i jest pierwszą od lat, stałą rzeczą w moim życiu. Wróciłam na terapię, która nie jest decyzją na hop-siup, ale faktycznym zobowiązaniem zarówno finansowym, czasowym, jak i emocjonalnym. W portfelu, który zazwyczaj jest pusty, jak paczka czipsów XXL, od kilku miesięcy zawsze mam bilet miesięczny. Od tygodnia jestem na dodatek studentką, która bardzo stara się pohamować olbrzymi zapał, żeby nie wypalił się tak szybko, jak każda podpalona słomiana rzecz. Do tego, może i nie superczęsto, ale systematycznie piszę blog. Zapisałam się do dietetyka, z którym jestem w stały kontakcie i który jest takim kontrolerem, którego nie chcę zawieść. Utrzymuję też kontakt z ważnymi dla mnie osobami.

Cholera, naprawdę sporo, jak na kogoś, kto naprawdę zmarnował w cholerę czasu!

Jaka jest pointa?

Nieświadomie przestałam stawiać sobie mityczne cele: doktorat, figura Rihanny za pół roku, książka za rok, Malediwy za kasę z pracy w następne wakacje, no i koniecznie mąż i dziecko do trzydziestki. Zaczęłam za to stosować taktykę, jaką stosuję, kiedy (tfu) biegam: „do tego znaku, do tamtego drzewa, do tego samochodu, a teraz wolniej za tamten zakręt”.

Ostatnio złapałam się na tym, że zaczynam trochę to traktować jak grę. „W obecnym levelu staram się doprowadzić się do zapisania się na studia, które mi się będą podobały. Jeśli to zrobię, mam prawo do tego, by zająć się wtedy dietetykiem. Jeśli będę sumiennie wdrażać nowy sposób żywienia przez miesiąc, tuż przed swiętami spełnię kolejne swoje życzenie, jakim są fajne i potrzebne mi okulary”. Po okularach będzie porządny fryzjer.

Nie będę wciskać kitu głosem Ewy Chodakowskiej, że to takie proste i super, ale też nie za bardzo chcę słuchać o tym, że ktoś nie wierzy, że zmiana przychodzi z zewnątrz. Jeśli jesteś grubą kobietą z kompleksami, albo bezrobotnym niedowartościowanym depresyjnym typem, nie stawiaj sobie wygórowanych celów. Zacznij od pierdół. Podlewanie kwiatka na parapecie i kupowanie świeżego pieczywa codziennie – wyrobienie sobie jakiegokolwiek, pozornie nawet najbardziej bzdurnego nawyku, potrafi uruchomić lawinę zmian, które totalnie odmienią wasze spojrzenie na świat i na siebie samych.

A na kolację sałatka… 🙂