Skip to content

llalalala

Pamiętacie tekst, który wrzuciłam tu niewiele ponad dwa miesiące temu, kiedy trafiłam w sieci na ślad oszusta, który zburzył mi porządek świata i wpędził w ogromne kłopoty? Dziś możecie poznać epilog tej historii oraz tego, co stało się po publikacji Horroru, który przeżyłam.

Po otrzymaniu tysięcy komentarzy, kilkuset wiadomości na FB i kilkunastu maili, dowiedziałam się kilku rzeczy. Po pierwsze, tego, że Marcin nie jest w tym kraju jeden. Jest ich kilkudziesięciu, o ile nie kilkuset. Po drugie tego, że dziewczyn i kobiet, a także mężczyzn takich jak ja, są setki. Dostałam nawet maila od osoby, która sama takim Marcinem była i był to chyba najciekawszy i najsmutniejszy mail zarazem.

Pewnie większość z Was wie, że miałam swoje 11 minut na śniadaniowej kanapie w telewizji, gdzie chciałam bardziej mówić o problemie, niż po raz kolejny o swojej historii, ale mam nadzieję, że chociaż jedna osoba nie wdała się w podobną relację, dzięki temu, co wraz z panem Maciejem Lachem, udało nam się powiedzieć.

Jednym słowem, zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić, żeby jak najwięcej osób dowiedziało się o istnieniu takiego zjawiska, jakiego byłam ofiarą (?), bo od początku przyświecał mi jeden cel, wtórujący jednej, nieuśpionej przez te wszystkie lata myśli, że to wciąż się dzieje i ciągle dla kogoś jest rzeczywistością – chcę uchronić i ostrzec innych, przed popełnieniem mojego błędu, ale przede wszystkim, chcę, żeby osoby tkwiące w takiej relacji, oraz ich bliscy, wiedzieli, ze trzeba reagować. Że to nie żarty.

Beczałam (nie wiem, czy zabrzmi to fortunnie, gdy powiem, że ze szczęścia), kiedy pisały do mnie siostry, przyjaciółki, matki, koleżanki, bracia czy ojcowie osób, które miały swoich Marcinów. Czasem, gdy odzywały się dziewczyny, takie jak ja, coś mnie strzelało, kiedy kurczowo i wciąż trzymały się usprawiedliwień, bały się i nie chciały uwierzyć, że prawda jest właśnie taka, a nie inna. Dało mi to też niesamowity wgląd w siebie sprzed tych kilku lat, a raczej w stan, w którym się wtedy znajdowałam. Ale przede wszystkim ważne było, że osiągnęłam cel – że dotarłam do tak wielu ludzi, którzy borykali się z tym samym okropieństwem, z którym zmierzyłam się kilka lat temu.

Jeszcze bardziej porażający był mail od osoby, która powiedziała mi, jak to jest być Kasią pewnego dnia stającą się Marcinem.

Sama Kasia (chyba) się nie odezwała. Nie wiem, czy na to czekałam, bo finalnie ona nigdy się nie przyznała do bycia Marcinem. Wtedy, kiedy odkryłam prawdę, po prostu zniknęła i już nigdy nie miałam z nią kontaktu. Gdyby się odezwała, musiałaby przyznać się do tego, że była kimś, kogo inni ode mnie nazwali psychopatą. Poza tym, może i tekst rozniósł się po sieci w zaskakujący mnie sposób, ale Polska to duży kraj i niekoniecznie Kasia musiała wiedzieć o artykułach… Tak więc przez ostatnie dwa miesiące zasypiałam z myślą, że raczej jakoś ją to wszystko ominęło.

Kilka dni temu napisała do mnie pewna osoba, której historia Marcina łudząco przypominała brata jej dziewczyny. Zgadzać miało się wszystko: imię, wiek, koledzy, filmy, poczucie humoru, muzyka, wygląd. Do tego, jakiś czas temu, dziewczyna pokazała jej mój artykuł i powiedziała, że nie wyobraża sobie co by było, gdyby to chodziło o jej brata.

Gdy zobaczyłam zdjęcie, zobaczyłam Kasię. Uśmiechniętą, dobrze ubraną, gdzieś na trawie, gdzieś w domu, w jakimś muzeum.

Powiem Wam, że z tej całej akcji, z publikacji artykułów, występu w telewizji, przyznania się do swojej naiwności, to właśnie powiedzenie jeszcze jednej osobie, że została (w zupełnie inny, chyba jeszcze bardziej bolesny sposób) oszukana, było dla mnie najtrudniejsze i po raz pierwszy chciałam się z tego wszystkiego wycofać.

No, ale się nie wycofałam.

Nie wiem, czy zrobiło to na niej wrażenie, nie wiem, co z tą wiedzą zrobiła, lub zrobić zamierza, ale we mnie nareszcie zniknęła ta paląca potrzeba doprowadzenia tej sprawy do końca. Te lata dochodzeń, nowych historii, rozmów z dziewczynami Marcina, z szukaniem sposobu na to, żeby Kasia poniosła jakieś konsekwencje skończyły się w momencie, w którym dowiedziałam się, że osoba, z którą żyje skojarzyła fakty. Że Kaśka wiedziała o tekście i że wiedziała, że jest o niej. Że te wszystkie szery, lajki, polecenia i linki dotarły do niej, mimo, że jest już w kompletnie innym miejscu na świecie.

Co jednak najbardziej mnie uspokoiło, zaskoczyło kompletnie mnie samą i Was, być może, też zaskoczy.

Poczułam wielką ulgę, że Kaśka jest szczęśliwa. Że mieszka, gdzie mieszka, że chyba jest zakochana ze wzajemnością, że ma dom, zwierzęta, jakąś pracę, konto na instagramie i że jest sobą. Że być może już nie musi być Marcinem.

Nie wiedziałam co się stanie, kiedy opowiem światu tę wstydliwą historię, ale wszystko, co się stało, przekroczyło moje najśmielsze wyobrażenia i spełniło wszystko to, na co liczyłam.

Tak więc, Kaśka, jeśli znowu tu jesteś… to wiedz, że cieszę się, że i ja, i dziewczyny mamy cię za sobą. Że cieszy mnie to, że Marcin wreszcie stał się twoim bratem, a nie ty siostrą Marcina. Że dobrze ci życzę, mimo, że cię nie znoszę.

A teraz już sobie idź i nie krzywdź więcej.